wtorek, 9 lutego 2010

szpitale...

Dziś będzie o szpitalach...
Ale niezbyt dużo, ponieważ właśnie z jednego wróciłam po trzech dniach...
i ledwo na oczy patrzę...

Szpitale mają to do siebie, że nie da się ich omijać, posiadając dzieci, taka smutna prawda.
Szpitale mają też to do siebie, że jest w nich personel. Salowe, pielęgniarki, lekarze... Ludzie potrzebni, by było lepiej, gdy ze zdrowiem jest źle... I tu padło słowo klucz: ludzie.
To może wydawać się dziwne i niepojęte, gdy się przebywa
w szpitalu w charakterze pacjenta/rodzica pacjenta... Wtedy personel jest Personelem.
Gdy salowa sprząta salę, czujemy zażenowanie, ewentualnie poirytowanie, czasem złość, że o takiej porze, albo że niedokładnie...
Gdy pielęgniarka, dajmy na to, robi zastrzyk, zmienia opatrunek, czujemy się poddani Wyższej Mocy. Pielęgniarka nam mówi, co nam wolno, czego nie wolno, o na przykład: nie możemy trzymać tu rzeczy, bo by mogły przeszkadzać... Albo: rękę, to źle trzymamy, bo kroplówka nie schodzi...
No i oczywiście czasem zostajemy poddani Najwyższej Mocy
i mówi do nas sam Lekarz...
W takim wypadku to już mowy nie ma, mieć własne zdanie albo wolę...
Są też wypadki, gdy jesteśmy zwyczajnie opierdalani przez Lekarza/Pielęgniarkę. Nie podoba nam się to, myślimy, że się nie należy, ale często spuszczamy potulnie głowy, bierzemy opierdol na klatę i stosujemy się do nowej bezsensownej zasady przeżycia
w szpitalu... Albo i nie...

W trakcie tych trzech ostatnich dni, będąc przy dziecku-pacjencie spędziłam upojne siedem godzin prowadząc wojnę podjazdową
z Oddziałową. Uparła się na mnie nad ranem i próbowała zdzierżyć do końca zmiany... Oczywiście nie miała prawa wiedzieć z kim zaczyna, bo i skąd...
Ja podobno całkiem niewinnie wyglądam... dopóki nie jestem wkurwiona...
a bezsens, głupota i niesprawiedliwość to mieszanka, która naprawdę bardzo mnie wkurwia...
Lecz stało się wtedy, te sekundy przed kulminacją, czyli momentem, gdy miałam rozerwać kobietę na strzępy, zrobić jej papkę z mózgu i psychicznie wgnieść w błoto... coś dziwnego...
Zdałam sobie sprawę, że ona jest człowiekiem. Zwyczajnym, mającym problemy, bóle głowy, napady złego humoru... Takim samym człowiekiem jak ja.

I miałam rację.
Następnego dnia przeprosiła.
Miała pogrzeb.

1 komentarz: