wtorek, 23 lutego 2010

za dużo

Wiecie, moje życie jest posrane.
Głupota ponoć, jak skleroza, nie boli, tylko potem, zamiast nóg, boli dupa.
Ja w dupę zdążyłam już zebrać i to nie raz. Z każdej z tych nauczek coś wyniosłam, wzmocniło mnie to i nie zabiło... no ale ile można?!
Mam za sobą ciężki, kilkuletni rozwód, będący tak właściwie wojną podjazdową o dzieci. Częściowo jednostronną wojną podjazdową, ponieważ mój były mąż, ojciec starszej dwójki dzieci, podjazdy
na swoją osobę wykonywał na szczęście sam, nie proszony przez nikogo. Jednak zanim sprawa ta stała się sprawą rozwodową i była jeszcze sprawą o dzieci, przez ponad rok W. i M. mieszkali z nim. Ponad rok to dużo, gdy widuje się własne dzieci w weekendy
i przy jakiejś okazji. To naprawdę cholerna wieczność.
Ale tamto minęło, dzieci odebrałam, sprawę wygrałam... Czasem jeszcze tylko budzę się w środku nocy, zastanawiając się, czy dzieci są bezpieczne. To pewnie też kiedyś minie.
Pół roku po ogłoszeniu wyroku były mąż zmarł. Za dużo wódki,
za mało rozsądku. Nie powiem, żebym odczuła jakiś żal.
Był dla mnie zamkniętym rozdziałem.
W tym samym czasie w moim ówczesnym związku z ojcem młodszych dzieci chrzaniło się już konkretnie. Powód? Obsesyjna chęć powrotu w rodzinne strony. I już. W trzy, cztery lata całkowita zmiana zachowań, osobowości. Na finiszu kilka miesięcy codziennego piekiełka. Gdy się wreszcie wyprowadził, poniekąd mi ulżyło, ale w pełni się tym spokojem cieszyć, oczywiście,
nie mogłam. Wizyty, telefony, szantaże, preteksty, obelgi, chore wizje, chore teorie... Chyba właśnie dopiero tym ten człowiek zapracował sobie na moją pogardę. A teraz mam 99% pewności,
że pan Były zamierza, przykładem pierwszego, świeć-Panie-nad-jego-duszą, idioty, wybrać się ze mną na sądową wojenkę
o dzieci.
To jest, wiecie, za dużo.
Nie, nie chodzi mi o strach, że teraz młodsze dzieci mi ktoś zabierze. Nie ma na to szans.
Nie, nie chodzi o tracenie czasu na pisanie bzdurnych pozwów, wniosków i latanie z tym po sądach...
Nie, nie chodzi nawet o frustrujące wizyty w znienawidzonych dogłębnie sądach, czy o pranie brudów na cudownie obrzydliwych rozprawach.
Chodzi o to, że to jest po prostu za dużo, jak na jednego człowieka, kobietę, matkę.
Za dużo jak dla mnie.

4 komentarze:

  1. Z relacji innych matek wnoszę, że to nie mija - kobieta ma jakoś w pisany w mózg paranoiczny lęk o bliskich.
    Co do reszty - nie wiem, może go zabijemy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabijmy. Bo inaczej gotów wzorem pierwszego zejść z tego padołu te kilka lat za późno. Jakby nie mogli schodzić prze złożeniem pozwu...

    OdpowiedzUsuń
  3. ech... siostry moje... wiecie, że Was kocham?

    OdpowiedzUsuń
  4. szacunek za walkę o siebie!siły kobieto, po prostu przesyłam Ci trochę siły :)

    OdpowiedzUsuń